Ariana | Blogger | X X

poniedziałek, 4 września 2017

Pogadanka o konkursach przedmiotowych, czyli z czym to się je

Konkursy przedmiotowe to temat nurtujący raczej niewielką grupę, mimo to w Internecie brakuje tekstów, które poruszałyby to zagadnienie. Dlatego napisałem TEN tekst oraz poprosiłem Klaudię z bloga Zaksiążkowana o pogadankę dotyczącą szeroko pojętych konkursów przedmiotowych. Dziewczyna ma doświadczenie, bo brała w nich udział kilkukrotnie: uzyskała tytuł laureata w konkursie z języka angielskiego, tytuł finalisty z języka polskiego oraz zakwalifikowała się do rejonowego etapu konkursu z historii. Zapraszam więc na tę pogadankę :)

Zacznę od kwestii palącej, bo najbardziej interesującej każdego, kto chciałby pretendować o tytuł laureata. Jak wyglądały Twoje przygotowania do konkursu?

Z przygotowaniami do konkursu bywało różnie, wszystko w zależności od przedmiotu. Angielskiego zaczęłam się uczyć, zanim jeszcze umiałam chodzić, a to jakieś bajki, a to książeczki, które czytała mi mama. Zawsze uczyłam się go więcej niż innych przedmiotów, więc przed konkursem nie było inaczej. Po prostu przerzuciłam się na podręczniki, których znajomość zalecano do konkursu. Jedyna różnica była taka, że przez te kilka miesięcy czytałam dużo tekstów na temat historii Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, ponieważ ta wiedza też była wymagana do konkursu, a na co dzień uczę się raczej ze zwykłych repetytoriów, historii tych krajów nigdy nie zgłębiałam.

Co do konkursu polonistycznego, historia jest trochę zabawniejsza (przynajmniej dla mnie, gdy mam przed oczami moją polonistkę). Do pierwszego etapu uczyłam się tyle, co na kilku kółkach, czyli praktycznie nic. Dlatego byłam bardzo zaskoczona moim wynikiem i dopiero wtedy podeszłam do tego na poważniej. Do drugiego etapu uczyłam się już solidniej, sięgałam po różne źródła, a warto zaznaczyć, że niektóre materiały, których znajomość kuratorium wymaga, są naprawdę trudno dostępne. Wiadomość o przejściu do trzeciego etapu tak mnie zmobilizowała, że starałam się obkuć materiał z każdej możliwej strony. Na feriach przychodziłam do pustej szkoły i spędzałam godziny z polonistką, która chyba liczyła na to, że odstawię inną naukę (w tym angielski) na rzecz polskiego i po części tak się stało, bo nie uczyłam się praktycznie nic do egzaminu gimnazjalnego, a i angielski trochę sobie odpuściłam, bo w tej dziedzinie czułam się znacznie pewniej.

Brałam też udział w konkursie historycznym, gdzie zakwalifikowałam się do etapu rejonowego. I moja refleksja jest taka, że jest to chyba najłatwiejszy konkurs, ponieważ jeśli naprawdę perfekcyjnie zapozna się z przewidzianym materiałem, to raczej nic nas nie zaskoczy. Zarówno na etapie szkolnym, jak i rejonowym, nie pojawiło się nic spoza podanej literatury. Do tej pierwszej części przygotowywałam się sporo, bo stwierdziłam, że większe szanse mam z historii niż z polskiego, i zaskutkowało to tym, że uzyskałam maksimum punktów. Ale później naukę odpuściłam, bo trzy konkursy po prostu mnie przerosły, a jak widać miałam tak przekonywującą polonistkę, że uległam jej sugestiom, żeby odpuścić historię i przyłożyć się do polskiego. Dalej niż do etapu rejonowego nie zaszłam.

„Na feriach przychodziłam do pustej szkoły i spędzałam godziny z polonistką (...)”. Też przez to przechodziłem :)
Uczyłam się sporo, głównie z książek i w mniejszym stopniu posiłkowałam się Internetem. Angielski zawsze sprawiał mi przyjemność, a po tym jak w drugiej klasie zabrakło mi dwóch punktów do laureata, nie dopuszczałam do siebie myśli, że w tym roku mi się nie uda. Może przez to, że ustanowiłam sobie taki cel, nauka nie przychodziła mi z trudnością. Z polskim było różnie, część materiału mi odpowiadała i nawet cieszę się, że natrafiłam na niektóre wiersze, których zapewne nie poznałabym, gdyby nie konkurs. Natomiast opracowania to była męka, w szczególności Pigoń, którego zapamiętam już chyba do końca życia (Radek coś o tym wie) [o tej historii możecie przeczytać na końcu pogadanki (przyp. poppaprańca)]. Materiał z historii był łatwo przyswajalny, ale trzeba było poświęcić na to dużo czasu, którego ja już nie miałam. Doszłam do wniosku, że lepiej skupić się na dwóch konkursach i zajść wyżej, niż rozdrobnić to na trzy.

Czy żeby zostać laureatem trzeba posiadać jakieś szczególne predyspozycje, czy wystarczy samozaparcie i dużo chęci? Jak myślisz? 

Odpowiedź na to pytanie też jest po części zależna od konkursu. Jeśli chodzi o ten historyczny, to wystarczy mieć czas, chęci i odpowiednio dużo determinacji. Z konkursem polonistycznym jest chyba trochę inaczej. Wydaje mi się, że tutaj trzeba mieć trochę większe obycie z językiem, łatwość w formułowaniu wypowiedzi i znajomość podstawowych zasad gramatycznych. Dużo zależy od naszej wyobraźni i samodzielnej interpretacji, wiele pytań jest bardziej intuicyjnych i nie wszystkiego można się wyuczyć. Cóż, może dlatego, że zawsze pisałam bardzo dużo i w szkole podstawowej, i w gimnazjum, poszczęściło mi się na pierwszym etapie konkursu? Uczyłam się wtedy naprawdę niewiele. Nie zmienia to faktu, że jeśli ma się naprawdę dużo chęci i samozaparcia, to na pewno daleko się zajdzie.

Jeśli chodzi o język angielski, to jest naprawdę temat rzeka. Ubolewam nad tym, że połowa nazwisk na liście jest zagraniczna i niestety w wielu przypadkach jest tak, że laureatami zostają osoby, które większość życia spędziły za granicą. Czy to jednak wystarcza? Nie zawsze. Mam znajomą, która dwanaście lat spędziła w Stanach, przyjechała do Polski, ale nie dostała się nawet do etapu rejonowego. Wynika to po części z tego, że za granicą ludzie mówią bardzo niedbale, dla Amerykanów nie istnieje coś takiego jak mowa zależna albo czas Present Perfect. Jest też część kulturowa, gdzie jest mnóstwo informacji i niuansów, których trzeba się po prostu wyuczyć. Ciągle jednak osoba, która spędziła większą część życia w kraju anglojęzycznym, ma bardzo, bardzo duże ułatwienie w takim konkursie.

Przez te kilka miesięcy popełniliśmy całe morze notatek


Jakie korzyści płyną z uzyskania tytułu laureata i finalisty?

Jako laureat z angielskiego byłam zwolniona z części językowej na egzaminie gimnazjalnym, miałam też automatycznie zagwarantowane przyjęcie do każdej szkoły ponadgimnazjalnej. Identyczne korzyści daje Ogólnopolska Olimpiada z Języka Angielskiego dla Gimnazjalistów, przy czym jest o stopień wyżej niż konkursy kuratoryjne, więc przy hipotetycznej sytuacji, że do klasy X ubiegają się o przyjęcie sami laureaci konkursów kuratoryjnych, jako laureat z Olimpiady Ogólnopolskiej będę przyjmowana w pierwszej kolejności. Ta olimpiada jest jednak konkursem bardzo specyficznym i tutaj nie wystarczy już wiedza na poziomie liceum, bo dla porównania mogę powiedzieć, że zadania, które rozwiązuję, przygotowując się do egzaminu CAE, nie sprawiają mi takiej trudności jak te konkursowe. I oczywiście są też inne korzyści. Konkurs kuratoryjny przysparza mnóstwo nerwów, stresu, złości i rozgoryczenia. No i może odrobinkę satysfakcji. ;) Ale jeśli mam być szczera, o wiele bardziej ucieszyłam się z tytułu laureata z olimpiady niż z konkursu kuratoryjnego. Jednakże ten drugi też mnie uszczęśliwił, poczułam się, jakbym wykonała jakieś od dawna zaplanowane zadanie.

Tytuł finalisty z polskiego teoretycznie daje punkty do liceum, ale w moim przypadku system ich nie liczył, bo miałam już maksimum za laureata. Może gdyby sytuacja była trochę inna, cieszyłabym się z tego tytułu o wiele bardziej, ale gdy wiem, że punkt więcej, a byłabym laureatem, nie potrafię pohamować lekkiego żalu i rozgoryczenia.

Jest jedna sytuacja, którą mogłabym jeszcze przytoczyć odnośnie do tego punktu. Otóż, jako że jestem człowiekiem bardzo niezdecydowanym, to i nie mogłam się zdecydować na liceum, do którego ostatecznie pójdę. Papiery złożyłam... ale po czasie. Podejrzewam, że gdyby nie olimpiada i konkursy kuratoryjne, nie dostałabym się na profil, który wybrałam, a który był też tym najbardziej oblężonym. Nigdy nie wiadomo, kiedy mogą przydać się nam takie osiągnięcia. Ale mimo wszystko polecam składać podanie w terminie. ;)


„(...) niektóre materiały, których znajomość kuratorium wymaga, są naprawdę trudno dostępne.”

Czy udział w konkursie wniósł coś nowego do Twojego życia?

Oczywiście, że tak! Po pierwsze, i chyba najbardziej oczywiste, duże pokłady wiedzy. Ta z angielskiego już mi się przydaje, ta z polskiego na pewno przyda się w liceum. Wprawdzie laureatem nie zostałam, ale pocieszam się myślą, że przynajmniej „Pana Tadeusza” mam już omówionego. :) Zdałam sobie też sprawę, jak wiele pracy potrzeba, aby osiągnąć coś w takim konkursie i naprawdę podziwiam osoby, które są laureatami z kilku przedmiotów. Wyobraźcie sobie, że w Rzeszowie jest dziewczyna, która uzyskała ten tytuł w sześciu dziedzinach — sześciu!

Jak postrzegasz innych uczestników konkursu?

W obu konkursach brałam udział sama, przynajmniej w tych późniejszych etapach, więc żadnych większych znajomości nie nawiązywałam. Przed konkursem nie myślałam nawet, aby do kogoś zagadać, bo zwyczajnie stres był za duży, a w myślach powtarzałam jeszcze to, czego się nauczyłam. Ale tak się złożyło, że przeglądając listę osób zakwalifikowanych do drugiego etapu konkursu polonistycznego, rzuciło mi się w oczy nazwisko Radka (a miał najwyższą ilość punktów) i zaczęłam się zastanawiać, czy ja go przypadkiem nie kojarzę z Recenzji Optymisty. I tak się zaczęła nasza internetowa znajomość, a że Radek jest najmilszym człowiekiem pod słońcem, to automatycznie zaczynam wszystkich uczestników konkursu postrzegać bardziej pozytywnie. :D

Czy udział w dwóch konkursach może być owocny?

To chyba nie podlega wątpliwości, udział w takich konkursach daje naprawdę dużo. Owszem, pochłania dużo czasu i energii, ale ostatecznie wychodzimy z tego bogatsi o nową wiedzę i doświadczenia. A czasem nawet przyjaźnie. Sam fakt, że wzięłam udział w dwóch konkursach sprawił, że może byłam trochę pewniejsza siebie. Tłumaczyłam sobie to tak, że jak nie uda mi się w jednym, to może osiągnę coś w drugim. I rzeczywiście tak się to skończyło, z laureata jestem zadowolona, z finalisty nawet też. Ważne jest to, aby startować w tych dziedzinach, w których naprawdę czujemy się pewni. Materiału jest sporo i jeśli weźmie się udział w konkursie ze znienawidzonego przedmiotu, na pewno nic się nie osiągnie. Sądzę też, że warto skupić się na mniejszej ilości przedmiotów, aby osiągnąć w nich lepsze wyniki. Osiągnęłam coś w angielskim i polskim, ale zrobiłam to kosztem historii. Jedno jest pewne — próbować zawsze warto. Wystarczy odrobina miłości do danego przedmiotu. ;)

Dziękuję za pogadankę!

Klaudii chciałbym z całego serca podziękować za całą energię i sympatię, jaką włożyła w odpowiadanie na moje pytania. Mam nadzieję, że teraz konkursy kuratoryjne nie są Wam już tak obce.

____________________________________________
A historia z Pigoniem polega na tym, że kuratorium w literaturze obowiązkowej podało „Pana Tadeusza” z opracowaniem wybitnego Stanisława Pigonia. Warto zaznaczyć, że wydań tej epopei z opracowaniem Pigonia jest kilkanaście, każde z nich zawiera jakieś dodatkowe uwagi lub zmodyfikowaną treść. Zdobycie tego wymaganego wydania graniczyło z cudem. To opracowanie liczy sobie ponad kilkadziesiąt stron i jest pisane trudnym językiem. Nie wiadomo było, czego się można spodziewać po „Panu Tadeuszu” z opracowaniem Pigonia, bo jest to pozycja pokaźnych rozmiarów. Na jej analizowanie i czytanie poświęciliśmy niezliczone godziny. Wreszcie nadszedł dzień konkursu. Wiecie co? Zadanie dotyczące tej epopei i jej opracowania polegało na napisaniu do niej dedykacji...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...