Ariana | Blogger | X X

sobota, 8 grudnia 2018

Co sobie pomyślałem, po raz kolejny czytając Larssona


Pożyczyłem już jakiś czas temu koleżance z klasy pierwszą część „Millenium” i nie ukrywam, że bardzo mnie wtedy zaskoczyła, bo po kilkunastu dniach odniosła mi to tomiszcze, mówiąc, że nie może przebrnąć. Nie do pojęcia dla mnie, który potrafił siedzieć nad całą trylogią do późnych godzin porannych.

Chwilę potem przypomniałem sobie, że przecież moje pierwsze podejście do literatury Larssona też nie wypadło najlepiej i skończyłem lekturę na czterdziestej stronie. Tłumaczyłem to sobie później na wiele sposobów: a bo niezachowana chronologia, a bo młody byłem, pewnie nic pojąć nie mogłem, odpuściłem przerażony gabarytami.

Śledzący instagrama (na którym udzielam się niezwykle rzadko, więc nie wiem, po co ktokolwiek miałby go obserwować) pewnie wiedzą, że znów zabrałem się za „Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet”. Wciąż udziela mi się to zafascynowanie towarzyszące poprzednim lekturom, ale tym razem podchodzę do powieści nieco bardziej krytycznie. Z tego względu czuję jakieś dźganie, uwiera mnie ten tekst momentami. Myślę, myślę i już wiem, co mnie tak niepokoi podskórnie.

Główny bohater — Mikael Blomkvist — jest po prostu mało interesujący.

Teraz ogarniam, że potęga tej książki i całej trylogii tkwi w postaci Lisbeth Salander. Niesamowitej dziewczynie, która wzbudza duże emocje, którą się obserwuje z zachwytem czy zapartym tchem, chcąc być jak ona, mieć taką kumpelę. Jest niesamowicie realną bohaterką, pomimo że zachowuje się w sposób nieracjonalny, nieprawdziwy, a nawet groteskowy. Ale Lisbeth do twarzy jest z tymi wszystkimi skrajnymi zachowaniami. Buduje ją to, co u innych postaci literackich wzbudzałoby wyrażane z politowaniem zwątpienie, zaś w jej przypadku nie wzbudza cienia wątpliwości. Jest owiana tajemnicą, mrokiem. Bije od niej mroczna energia, głęboko ukryta siła, drzemiąca w uśpieniu potęga.
Kocham tę kreację literacką.

I mam dużo żalu do Stiega Larssona, że głównym bohaterem uczynił średnio zajmującego dziennikarza (ech, w ilu thrillerach mamy z takim do czynienia!) a nie tę zdegenerowaną hakerkę. Z drugiej strony obawiam się, że pierwszoplanowość mogłaby ją odrzeć z największego atutu — tajemnicy. Mając to na uwadze, radzę zamienić pytanie „Dlaczego Salander robi sobie operację powiększania piersi?” na „Czy Salander powinna być główną bohaterką trylogii?”. To kwestia o wiele bardziej intrygująca i złożona.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...