Poppaprańcowi dotychczas self-publishing kojarzył się głównie z desperatami, których po prostu nikt nie chce wydawać ze względu na wartość (a raczej brak) ich książek. Natknął się już na kilku autorów, którzy mogli pozwolić sobie na wydanie własnym sumptem kilkuset egzemplarzy powieści, sami zajmowali się promocją produktu, zwykle ograniczająca się do molestowania pytaniami o recenzję wszystkich możliwych blogerów. Ale to ciemna strona self-publishingu. W ostatnim czasie za taki sposób wydawania swoich książek wzięli się ludzie z głową. I udowodnili, że jeśli się chce, można zarobić w ten sposób niemałe pieniądze. Czy tradycyjni wydawcy powinni się obawiać?
Czym jest self-publishing?
Zanim do naszych łapek trafi egzemplarz książki, musi ona przeczołgać się przez cały proces wydawniczy. Najpierw ktoś to czyta, pokazuje autorowi, gdzie może coś zrobić lepiej, wyłapuje wszystkie nieścisłości i z zimną krwią je morduje. To znaczy autor morduje, redaktor tylko podpowiada kogo czy jak. Kiedy już dzieło ma ręce i nogi, przychodzi pan lub pani z czerwonym długopisem i kreśli, wstawia przecinki, poprawia literówki. Jeżeli tekst jest gotowy, ktoś musi go połamać, zająć się okładką, blurbem. A potem drukowanie, dystrybucja, promocja, sprzedaż. I w tradycyjnym wydawnictwie autor zajmuje się tylko stworzeniem powieści oraz jej obróbką wespół z redaktorem. Self-publishing wszystkie te zadania kładzie na barki autora, który musi logistycznie je ogarnąć. Bo to nie jest tak, że sam redaguje, drukuje i promuje — do tego musi zebrać własnych ludzi.
W takim razie na myśl przychodzi pytanie: po co obciążać się kontrolowaniem kolejnych etapów powstawania powieści, skoro tradycyjny wydawca zrobi to za autora? Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Według relacji różnych autorów na każdym sprzedanym egzemplarzu swojego dzieła artysta może zarobić maksymalnie kilka złotych. Radkowi Kotarskiemu, którego działalności głównie poświęcony jest ten tekst, za sprzedany egzemplarz „Włam się do mózgu” tradycyjni wydawcy proponowali mniej niż cztery złote. Dość mało jak na dwa lata wytężonej pracy nad poradnikiem mówiącym o tym, jak uczyć się efektywniej. Zdecydował więc, że książkę wyda sam, a każde cztery złote ze sprzedanego egzemplarza przeznaczy na Pajacyka. No i tak zrobił.
Takie podpisywanie tysięcy książek może skutkować... markomanią! |
Kto się komu do mózgu włamał?
Kotarski nie chciał mówić swoim odbiorcom o tym, co robić, by uczyć się efektywnie, dopóki nie zdobędzie pewności, że proponowane przezeń metody rzeczywiście działają. Przeprowadził więc na sobie eksperyment polegający na to, że używając najnowocześniejszych metod szybkiego uczenia się, opanuje jeden z języków obcych, z którym nigdy wcześniej nie miał do czynienia. Wśród licznych propozycji znalazły się: japoński, gruziński a nawet serbski. W wyniku losowania przeprowadzonego przez żonę Kotarskiego (rzucała ona piłeczkami pingpongowymi do kubeczków, w których ukrywały się różne języki obce) polskiemu youtuberowi przyszło nauczyć się języka szwedzkiego. Podjął się tego wyzwania, stosując metody uczenia się, opisane w jego książce. Po pół roku przystąpił do testu Swedex organizowanego przez Uniwersytet Ludowy w Gdańsku mającego zweryfikować jego znajomość języka szwedzkiego. Zdał śpiewająco.
Co dalej?
Radek Kotarski więc napisał książkę o różnych metodach efektywnej nauki i kontrolował jej dalsze powstawanie oraz obróbkę na kolejnych etapach w myśl self-publishingu. Zgromadził wokół siebie grupę ludzi, którzy pomagali mu na różnych etapach przygotowywania tytułu do sprzedaży. I choć początkowo myślał o wydaniu wyłącznie swojej pozycji, projekt rozszerzył się o dwie autorki — Arlenę Witt z książką do nauki angielskiego „Grama to nie drama” podzieloną na dwa tomy i Red Lisptick Monster z „Tajnikami paznokci”. Wreszcie tytuły trafiły do sprzedaży. To co nastąpiło później, przerosło najśmielsze oczekiwania wszystkich biorących udział w tym przedsięwzięciu.
Nakład wyczerpany, prosimy o cierpliwość!
Pierwszy nakład książki Radka (15 tys. egzemplarzy) rozszedł się w 5 dni. Podobnie potoczył się los drugiego nakładu. Od 20 września br. Kotarski sprzedał swój poradnik w 40 tysiącach egzemplarzy. Jednakowo oba nakłady „Grama to nie drama” zostały już wykupione, a dodruk kolejnych tysięcy egzemplarzy jest już w drodze. Poradnik Ewy Grzelakowskiej-Kostoglu „Tajniki paznokci” również odnosi sukces, pierwszy nakład jest na wyczerpaniu. Wszystkie poradniki sprzedawały się jak ciepłe bułeczki, pomimo dość wysokiej ceny 50 złotych za „Włam się do mózgu” i „Tajniki paznokci” oraz 100 złotych za obie części podręcznika do nauki angielskiego napisanego przez Arlenę.
Co łączy Michała Szafrańskiego i Radka Kotarskiego?
Trzeba zauważyć, że podobne zamieszanie na rynku wydawniczym wprowadził w ubiegłym roku Michał Szafrański twórca strony „Jak oszczędzać pieniądze?”. Wydał on „Finansowego ninję” także poprzez self-publishing i w ciągu 5 miesięcy zarobił na swojej książce 1,65 miliona złotych. Nie da się ukryć, że Kotarski wzorował się na postępowaniu Szafrańskiego, co widać w tym, że:
- każdy, kto zakupił książkę w okresie premierowym, cieszył się darmową wysyłką tytułu oraz autografem autora/ki
- na poradniki nie przewiduje się żadnych promocji
- książki można nabyć wyłącznie poprzez stronę internetową. Nie pojawią się na półkach księgarń, ponieważ to właśnie marże hurtowni i księgarzy stanowią najczęściej 50% ceny detalicznej (okładkowej) w przypadku wydawania tradycyjnego
- każdy zakupiony egzemplarz wspiera fundację charytatywną
Mała rewolucja rynku wydawniczego?
Radosław Kotarski założył wydawnictwo będące „kontynuacją niesamowitej i wytrwałej pracy rodziny Altenbergów, której praca nad książkami została niestety przerwana niedługo przed drugą wojną światową. Ich genialne podejście do wydawania wartościowych książek było w całej Polsce powszechnie znane.” W jednym z wywiadów dyrektor wydawniczy zdradza, że wydawnictwo codziennie dostaje propozycje wydawnicze od interesujących autorów, co pozwala poppaprańcowi nazwać przedsięwzięcie Kotarskiego małą rewolucją na rynku książki. Bardzo dobre wyniki sprzedaży, jakie osiągnęło w krótkim czasie wydawnictwo Altenberg, są niepodważalnym dowodem na to, że można wydać bestseller bez udziału wydawcy tradycyjnego, który w aktualnej postaci nie potrafi zapewnić autorowi należytego wynagrodzenia. Jedynym minusem innowacyjnego podejścia wydawnictwa Altenberg jest wysoka cena książek, niemniej jednak to tylko mankament na tle korzyści, jakie oferuje ono swoim odbiorcom. Zresztą zainteresowanie tytułami wcale nie maleje ze względu na cenę. Poppapraniec jest zdania, że projekt Kotarskiego może przyczynić się do zmiany podejścia wielu tradycyjnych wydawców, choć z pewnością będą to zmiany powolne i przez wielu krytykowane.
Zachęcam do zapoznania się z projektem Kotarskiego: