Fabuła jest bardzo prosta, głównie ze względu na to, że nie ona jest najważniejsza. Pracownicy nowozelandzkiego zoo umieścili właśnie w jednej z klatek małposzczura – owoc gwałtu szczurów na małpach w przeszłości. Podobno gatunek ten był wykorzystywany przy odprawianiu różnych rytuałów związanych z czarną magią przez lud zamieszkujący jedyną wyspę, na której żyją małposzczury. Złośliwy los pcha wścibską matkę Lionela, starającą się, by nie dopuścić do związania się jej syna z inną kobietą, wprost pod kły tego paszczura. To wydarzenie zupełnie zmienia panią Cosgrove, a jej syn stara się utrzymać wszystko w tajemnicy. Powoli jednak wszystko wymyka się spod kontroli.
Peter Jackson się nie patyczkuje i już w kilka minut po rozpoczęciu seansu nadarza się okazja do przedstawienia pierwszej sceny gore. A cóż to znowu jest to kino gore? Z angielskiego gore przekłada się jako rozlana krew, posoka i właściwie sama nazwa już na wiele wskazuje. Bo w produkcjach z tego gatunku leje się mnóstwo krwi. Bardzo realistycznie przedstawiane są sceny okrucieństw i mordów, które są tym lepsze, im większe obrzydzenie i przerażenie wzbudzają. Pierwsze filmy gore powstawały już w latach 60. ubiegłego wieku, a za najbrutalniejszych przedstawicieli tego gatunku uznaje się Japończyków. Wracając do „Martwicy mózgu”, poppapraniec musi przyznać, że ta pierwsza scena zrobiła na nim wrażenie, bo nie spodziewał się tak dokładnego przedstawiania okrucieństwa. Okrucieństwa dla niego, bo przecież bohaterowie po prostu pomagają, wrzeszcząc raz po raz singaja! i brutalnie „dezynfekując” zakażone części ciała. Ale to właśnie ona dała poppaprańcowi poczucie, że to będzie niezapomniana ekranizacja, co się zresztą spełniło.
Poppapraniec umiera ze śmiechu, czyli ksiądz z okrzykiem: „Skopię wam tyłki w imieniu Pana naszego!” |
Film się zaczyna niespiesznie, bez żadnego trzęsienia ziemi, następuje zawiązanie wątków do bólu przewidywalnych i płytkich. Uroczo nieporadny Lionel, w którego wciela się Tim Balme, wówczas jeszcze krótkowłosy przystojniak, poznaje piękną Paquitę i kto-by-się-spodziewał rodzi się między nimi uczucie. Właściwie jednak poppapraniec nie zaliczałby tego jaką wadę, bo lubi, gdy miłość rozwija się i kończy w określony sposób. Takie zboczenie. Zresztą najważniejszy jest wątek zombie i możliwości, jakie stwarza jego poprowadzenie. Krew się leje hektolitrami, a naprawdę wymyślne sposoby rozczłonkowywania kolejnych ugryzionych imponują różnorodnością oraz realizmem w ich przedstawieniu. Tak, film epatuje brutalnością, ale emanuje też mocno czarnym humorem. Strachu ze śmiechem nie da się połączyć. Ale śmiać się, czując jednocześnie obrzydzenie, można jak najbardziej, czemu wspaniałe efekty specjalne nierzadko dają sposobność. Bardzo spodobało się poppaprańcowi, że sceny erotyczne, w których to seks miałby być przedmiotem zniesmaczenia, ograniczono do zera. Tylko raz dochodzi do kontaktu seksualnego – ale to tylko i wyłącznie, by wprowadzić nowego, jakże wzbudzającego żądzę mordu, bohatera. Przy czym ten kontakt nie przedstawiono w sposób nazbyt wulgarny.
Mało kogo poppapraniec chciałby rozczłonkować tak, jak tego zombie-dzieciaka |
Poppapraniec pokochał całym swoim lodowatym sercem wszystkich bohaterów, tych złych także. Lionela za tę uroczą nieporadność, Paquita zaś zdobyła jego sympatię swoją beztroską w kontakcie z zombie. Szczególnie polubił scenę, w której rozemocjonowana meksykanka odkrywa, że matka Lionela pożarła jej psa. A chwilę później z uśmiechem na twarzy przygotowuje dla pani Cosgrove rzeczy potrzebne do pobytu w szpitalu. Paquita zaskoczyła też poppaprańca odpornością psychiczną – uwierzcie mi, ta dziewczyna potrafi machać kręgosłupem zombiaka z wierzgającą na końcu głową jak lassem. I robi to bez zmrużenia oka. Najbardziej jednak poppaprańca zachwycił ohydny narcyz wujek Les. Mój borze, to dopiero popaprany typ! W ogóle nie ukrywa, że mordowanie sprawia mu radość, w czym zresztą wyróżnia się nieposkromioną pomysłowością, a do tego nosi perukę na zaczesaną pożyczkę. Ohyda! Poppapraniec jeszcze nie widział, żeby ktoś był tak szczęśliwy, przeciskając zombie przez maszynkę do makaronu i żeby droczył się z bezmózgami jak z jakimiś słodkimi szczeniakami.
Na zdjęciu nie widać tak dobrze tych trzystu rozlanych litrów krwi |
Poppapraniec już nie zwracał uwagi na ewidentny brak logiki w wielu przypadkach, bo to zajęcie drażniące i do szczęścia w przypadku „Martwicy mózgu” w ogóle niepotrzebna. Pozachwycał się za to kultową sceną kultowego filmu. Wszelkie mądrze zapisane strony informują: do nakręcenia ujęć z kosiarką wykorzystano trzysta litrów sztucznej krwi, co czyni film ten najbardziej krwawym w całej historii kinematografii. Swoją drogą poppapraniec się zastanawiał, co takiego unicestwiającego jest w tej kosiarce. Bowiem mordowanie innymi ostrymi narzędziami, przecinanie, nabijanie, odrywanie połowy ciała nie były w stanie zatrzymać wnętrzności, które ni stąd, ni zowąd ożywały. Jest kosiarka, jest moc, jej ostrze nie tylko przystrzyże równiutko trawę, ale i zatrzyma apokalipsę bezmózgów. Jakby nie popatrzeć na ten film pełen przemocy i realistycznie przedstawionych okrucieństw, dawka czarnego humoru przejawiająca się szczególnie w zachowaniach bohaterów czyni go obrzydzającym i uroczym. Jeśli jeszcze nie widzieliście, koniecznie to nadróbcie!